środa, 29 lutego 2012

Udało się!


Tak! Nareszcie! 
Doskonale znacie moją smutną historię z pustą Biedronką, wymianką z Kolorowym Pieprzem i tak dalej. W związku z tym, że dzisiaj weszła nowa gazetka, postanowiłam kolejny raz spróbować szczęścia (chociaż przyznam, że byłam pewna porażki). Co się okazało? Było WSZYSTKO! Żele Apart, Nivea, masła do ciała (!!!) i najważniejsze... zestawy z Eveline :) Jako, że w portfelu miałam 20 zł, a bankomat przed sklepem był nieczynny (bez komentarza...), szybko złapałam zestaw (wersja: tusz, puder transparentny i odżywka do paznokci) i popędziłam do kasy. Ale powiem Wam jedno: I'll be back! z pełnym portfelem :)






Wczoraj weszłam jeszcze do Natury i złapałam bazę pod cienie Essence I <3 Stage (moja ukochana Art Deco się skończyła i szukam tańszego zamiennika. Może mi coś polecicie?) oraz żel ze świetlikiem lekarskim i herbatą z Flos Leku.






W skrzynce znalazłam kolejny kupon rabatowy do Yves Rocher. Potrafią rozpieszczać klientów :) Po pensji na pewno do nich zajrzę.





Ściskam,
Karolka

wtorek, 28 lutego 2012

Nowości :)


Dzisiaj szybka notka o nowościach, które pojawiły się w moich zbiorach kosmetycznych.


1. Pielęgnacja ciała





*Avène Cold Cream, krem do rąk. Skusiłam się ze względu na cenę, przy większych zakupach w SP można go było kupić za jedynie 9,99. W związku z moim uczuleniem (tak, tak, nadal się z nim borykam..) na razie boję się go używać. Czeka na swoje 5 minut :)

*Biały Jeleń, hipoalergiczny żel pod prysznic z kozim mlekiem. I znowu wracamy do tematu problemów skórnych. Szukałam czegoś co na pewno nie spowoduje uczulenia i znalazłam. Żel naprawdę ukoił moją skórę, zaczerwienienie i swędzenie na ramionach ustały! Kocham go! Przyjemnie pachnie, jest tani (6zł?) i doskonale spełnia swoje zadanie. Może wydajnością nie powala, ale wybaczam mu to, to mój bohater :)


2. Pielęgnacja twarzy




*Maseczki  AVON: Tajski kwiat lotosu oraz z minerałami z morza martwego. Zamówione u Pauliny, jeszcze nietestowane :)

*Yves Rocher Pure system, tonik głęboko oczyszczający [RECENZJA]. Cóż mogę powiedzieć, pokochałam go i kupiłam kolejne opakowanie :) Baaardzo wydajny tonik o żelowej konsystencji (przy używaniu raz dziennie starczył mi na 4 miesiące!). Polecam!

*La Roche-Posay Effaclar, Oczyszczający żel do skóry tłustej i wrażliwej. Z kartą Life Style zapłaciłam 19,99 za dużą 200ml-ową tubę. Jestem go bardzo ciekawa, nigdy nie miałam żadnego produktu tej firmy.



3. Pielęgnacja włosów




*The Body Shop, bananowy szampon i odżywka. Dostałam je od przyjaciółki, której nie podpasowały, zobaczymy jak zareagują na nie moje włosy.

*Aussi, 3 minute miracle, odżywka do włosów długich. Prezent od kolejnej dobrej duszyczki :D Produkt naprawdę pięknie pachnie i pozostawia włosy mięciutkie i nawilżone. Nowa miłość! (chociaż wiem, że naszpikowana złymi silikonami itp.) 


I to tyle. Jak widzicie, nie jest tego dużo :) Żadnej kolorówki, tylko naprawdę potrzebne rzeczy (albo prezenty :p), mania zużywania trwa! 

Co u Was nowego w kosmetyczkach, Kochane? 


Karolka

sobota, 25 lutego 2012

List miłosny :)

Z ostatniej chwili: przed chwilą dostałam pełnego uczuć maila od niejakiego (niejakiej?) Samina Adams. 







Poniżej jego treść:

najdroższa,

Postanowiłem skontaktować się z Tobą, bo jestem przekonany, że możemy stać się przyjaciółmi i mieć rzeczy do dzielenia wspólnego.
Nazywam się Samina Adams. Mam 21 lat, z Liberii w Afryce, 5.8ft wysoka, sprawiedliwie cery, pojedyncze, (nigdy się nie ożenił). Jestem łatwy w prowadzeniu, przeliczeniowa i mam lęk przed Bogiem. Lubię Przyrody i wszystko. Lubię kogoś, kto nie jest dumny i który nie dyskryminuje w religii i rasy. Co więcej mogę powiedzieć? Ok, mogę powiedzieć, że jestem przystojny. Wyślę moje zdjęcia do Ciebie gdy się odpowiedzieć.
Miłość i przywiązanie od znajomego,
Samina.


Moje ulubione smaczki to: 
"sprawiedliwość cery" (wpisuje się w tematykę bloga:D)
"Jestem łatwy w prowadzeniu, przeliczeniowa.." (m.in. dlatego mam zagwozdkę jeżeli chodzi o płeć mojego adoratora)
"Lubię Przyrody i wszystko." (.........?!)


Miłego wieczoru :) 
  

UWAGA BUBEL!


Jak Wam pisałam jakiś czas temu, pożegnałam się z moim ulubionym pudrem. W związku z tym rozpoczęłam poszukiwania tańszego odpowiednika mojego MACzka. Wybór nie był prosty, bo drogerie oferują nam wiele tego typu produktów. Czego szukałam? Pudru w kompakcie, najlepiej z lusterkiem i "puszkiem" do poprawek i używania codziennie przy porannym makijażu. Najważniejszą funkcją, którą musi spełniać dla mnie puder idealny jest matowienie cery jak najdłużej to możliwe.

No i kupiłam... Padło na Manhattan Soft Compact Powder.






Zacznijmy od tego, że wybrałam zły kolor :) Tak bardzo boję się skończyć z pomarańczą na buzi, że mam ostatnio tendencję do wybierania za jasnych odcieni. Tym razem wybrałam najjaśniejszy 1 Naturelle. 


Zacznijmy od szybkich plusów bo jest ich zdecydowanie mniej :) 

+Wygodna gąbeczka schowana w wysuwanej szufladce pod samym produktem
+Wydajność
+Fajna gama kolorystyczna, bladziochy znajdą coś dla siebie (ale nie przesadźcie, tak jak ja :))
+Dosyć solidne opakowanie


Jedziemy z minusami

-Brak lusterka. Nie wiem co ja sobie myślałam kupując go :) Chciałam mieć coś do poprawek w ciągu dnia, a jak tu się poprawiać "na ślepo"?
-Osadza się na włoskach, baaardzo nieestetycznie to wygląda. Jeszcze gorzej gdy macie zły odcień. Ja to już w ogóle wyglądam jak obsypana mąką :)
-Największy minus. Matuje cerę na... godzinę? Pierwszego dnia, przypudrowałam się po nałożeniu podkładu i zrobiłam pełny makijaż. Pojechałam do pracy, po 3 godzinach patrzę w lusterko a tam... WIELKI ŚWIECĄCY SIĘ NOS. Nie był to typ 'zdrowego błysku', 'glow' czy jak tam to nazwiecie. Był to po prostu chamski błysk, ściekający tłuszcz i inne obrzydlistwa. Nigdy czegoś takiego nie miałam na twarzy! Wcześniej przy porannym makijażu używałam pudru bambusowego z BU (też już się z nim pożegnałam). [Wówczas nie byłam z niego jakoś super zadowolona, teraz dopiero go doceniłam.] Nie mam bardzo przetłuszczającej się cery, myślę, że nie używając w ogóle żadnego pudru świeciłabym się mniej niż po tym "błyskowyzwalaczu". 

Ogólnie nie polecam. Puder nie jest drogi (w okolicach 20zł), ale moim zdaniem nie jest wart żadnych pieniędzy. Strzeżcie się przed nim, a ja tymczasem kontynuuję poszukiwania pudru doskonałego. 

A może go miałyście i macie inne zdanie?



Karolka

wtorek, 21 lutego 2012

Paczucha od Kolorowego Pieprzu!


Stało się! Moja pierwsza wymianka została sfinalizowana! :) Wyczekiwana paczka od Kolorowego Pieprzu (KLIK KLIK!) wreszcie wpadła w moje ręce. Początkowo chodziło o to, by Patrycja kupiła mi w swojej świetnie zaopatrzonej Biedronce masełka i peelingi, bo jak Wam pisałam, w Warszawie w tej materii "bida z nędza". Oprócz "biedronkowców" zostałam obdarowana wieloma innymi cudownościami. 

Tak wyglądała paczka chwilę po otwarciu:




Zobaczmy co w sobie kryła:


W roli głównej oczywiście masełka i peelingi Be Beauty. 

Peelingi: winogrono, mango, borówka
Masła: lemon, mango, Azja SPA


Przede mną cudownie pachnący czas, nie mogę się doczekać! :D




Maseczka oczyszczająca Be Beauty





Nawet nie wiedziałam, że Biedronka ma swoje maseczki! Bardzo się cieszę, wszystko co może mi zmniejszyć moje ogromniaste pory jest na wagę złota :)



Paletka Essence "You rock!"



Nigdy nie miałam cieni z tej firmy więc chętnie przetestuję. Fajnie skomponowana paletka :)



Essence -Smokey eyes set




Jak wyżej :) Fajnie, bo mam mało szarości :)



Pędzle Mery Macom





Duży język do cieni, do pudru i różu :)



Bronzer MUA


Bardzo fajny, chłodny jasny brąz. Moja Sephora jest dla mnie odrobinę zbyt pomarańczowa i rozglądałam się właśnie za czymś chłodniejszym. MUA może okazać się hitem :)



Cienie Virtual


G

Są to testery z czego bardzo się ucieszyłam, bo mogę je włożyć do mojego GlamBoxa :) Przyjemne perłowe kolory, tego po lewej mam zamiar używać jako rozświetlacza. Mam wrażenie, że nada się do tego znakomicie.


Lakiery do paznokci



Od lewej:

Golden Rose Paris 331
Golden Rose 336 (chyba siedzisz w mojej głowie, Pieprzyku, bo chciałam go kupić!)
Essence Colour & Go 53 You belong to me
Essence Vampire's love 02 Into the dark

Wszystkie kolorki bardzo mi się podobają, 100% trafione :)


Na koniec coś na osłodę...




Jak sami widzicie paczka jest REWELACYJNA :) Dodatkowo, wszystko było super zabezpieczone, tak, że żaden z kosmetyków nie ucierpiał w transporcie :)


BAAARDZO Ci dziękuję, Kochana :)))


Karolka

środa, 15 lutego 2012

TAG: 5 kosmetycznych rzeczy, których wcale nie chcę mieć..


Dziękuję twórczyni Taga, Kolorowemu Pieprzowi, za oTAGowanie :)




Zasady :
- napisz, kto Cie otagował i zamieść zasady TAG'u
- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki ( akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:

- maja tańsze odpowiedniki
-są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki...
...i krótko wyjaśnij swój wybór
- zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek




Jedziemy...


1. Płyn micelarny Bioderma


Za jej półlitrową butelkę musimy zapłacić od 44 do nawet 66 złotych. Fakt, starcza na długo, jednak nadal jest to baaardzo wysoka cena. Kupiłam ją raz (na promocji) i wiem, że nie kupię więcej, ponieważ znalazłam jej tańszy odpowiednik, wodę micelarną Bourjois za ok. 13 zł za 250 ml. "Skoro nie widać różnicy to po co przepłacać?" :)


2. Mac Fix+


Był moim pierwszym zakupem w sklepie MAC. Naczytałam się o nim wiele dobrego, więc bez mrugnięcia okiem wydałam prawie 90 złotych (!!!) na.. zwykłą wodę w spreju? Ani nie zauważyłam, aby przedłużał żywotność makijażu, ani nie przygotowuje do niego lepiej twarzy. Jasne, można za pomocą fix plusa odświeżyć się w upalne dni albo zminimalizować efekt pudrowości makijażu, ale.. za taką cenę? nie, nie, nie! 

3. Drogie szampony

Nie będę tutaj wrzucała zdjęcia. Ogólnie uważam, że wydawanie dużej ilości pieniędzy na kosmetyk, który właściwie ma za zadanie jedynie oczyścić nasze włosy i skórę głowy jest bez sensu. Lepiej zainwestować w lepszą odżywkę albo maskę.

4. Oddzielnie pakowane cienie do powiek


Zamiast tysiąca oddzielnych cieni, które walają nam się po toaletkach, szufladach i kuferkach lepiej  moim zdaniem kupować pojedyncze wkłady lub całe, fajnie skomponowane paletki. Nie wiem jak Wy, ale ja często, gdy nie widzę swoich kosmetyków, po prostu o nich "zapominam". Dlatego lubię mieć je wszystkie w jednym, łatwo dostępnym miejscu.

5. Ogromne ilości kosmetyków

Czasami jak oglądam urodowe filmiki na Youtube z "kolekcją" kosmetyków, krzyczę w przerażeniu: ILE MOŻNA ICH MIEĆ?! Przecież wiadomo, że hurtowych ilości cieni, podkładów czy kredek nie jest w stanie  zużyć nawet największa "tapeciara" w ciągu całego swojego życia. Pytam więc "dlaczego"? Albo w grę wchodzi naprawdę już jakieś uzależnienie albo może nie szanujemy do końca swoich pieniędzy (albo co gorsza pieniędzy swoich rodziców, to dopiero masakra). Apeluję więc! Stawiajmy na jakość, nie na ilość!


Uff :) Udało się. 

Taguję:


Karolka

niedziela, 12 lutego 2012

Niedzielne porządki

Czy Wy też tak macie, że jak musicie zrobić coś ultra ważnego, ale dosyć ciężkiego to momentalnie wynajdujecie sobie tysiące zadań, które "musicie" zrealizować? Otóż ja dzisiaj zamiast pisać pracę licencjacką, (której pierwszy rozdział właściwie powinnam oddać "na wczoraj", a jestem w baaardzo początkowej fazie twórczości) postanowiłam.. zrobić porządek w szafie :) No bo przecież jak nie teraz to kiedy?!





Szafa jest może mało imponujących rozmiarów, ale dosyć pojemna (jak z niej wywaliłam wszystkie ciuchy to, aż nie wierzyłam, że tyle może pomieścić). Porządkując byłam bardzo surowa; podzieliłam rzeczy na "do wyrzucenia" (sprane, porozciągane, dziurawe itd.), "do przejrzenia dla mamy" oraz "PCK". Postanowiłam jednak dla upewnienia poczytać w internecie o tych cały kontenerach PCK i upewnić się, że ubrania trafią do potrzebujących. Okazało się, że nie jest to wcale takie oczywiste. Jeżeli chciałybyście wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się z rzeczami, które w dobrych intencjach wrzucamy do tych pojemników , zachęcam do zapoznania się z tym tekstem KLIK. Ja jestem dosyć zniesmaczona, ale zostawiam to do Waszej oceny.

Koniec końców moją szafę opuściły prawie dwa duże worki ubrań. Najgorsze jest to, że nie widzę, aby cokolwiek z niej ubyło :( Ale chociaż mam w niej piękny porządek i przy tej okazji odnalazłam dwie świetne bluzki, o których już dawno zapomniałam :)

A tutaj mój pomocnik:





Miłego tygodnia :)
Karolka

piątek, 10 lutego 2012

Jak być niezauważoną w Wielkim Mieście czyli Karolka z wizytą u kosmetyczki :)

Na początku stycznia kupiłam na Gruperze zabieg kwasem migdałowym wraz z peelingiem kawitacyjnym. Wartość kuponu? 250 zł (coś mi mówi, że to niemożliwe, ale idźmy dalej). Ja zapłaciłam za niego 49 zł. Salon (albo ładniej: Instytut, bo tak się nazywał) znajdował się w centrum Warszawy na pierwszym piętrze w ... bloku mieszkalnym  :) Prawdziwie domowa atmosfera. Wnętrze nie było może super luksusowe, jednak schludne i minimalistyczne. Pomijając już takie początkowe uprzejmości jak kawka, herbatka, gazetka itp. przejdę już do samego zabiegu.
Na wstępie pani zapytała mnie czy miałam już tego typu zabieg (o zgrozo, nie miałam!). Po mojej przeczącej odpowiedzi, wszystko dokładnie mi wytłumaczyła, jak, po co, dlaczego, jakie są przeciwwskazania, skutki niepożądane itp. Zmyła mi makijaż i przystąpiła do rzeczy. Nie powiem Wam dokładnie co robiła, bo miałam zamknięte oczy i próbowałam się zrelaksować. Wiem, że w ruch poszła metalowa (?) szpatułka, która za pomocą ultradźwięków ma za zadanie dogłębnie oczyścić skórę. Nie powiem, że było to całkowicie bezbolesne (szczególnie przy zakamarkach nosa), ale jednak nie ma co porównywać z tradycyjnym oczyszczaniem (słabo mi się robi na samą myśl). 




Po peelingu nadszedł czas na kwas migdałowy. Pani nałożyła mi na buzię coś na kształt żelowej maski, wręczyła gazetkę na 10 minut i kazała krzyczeć gdyby zaczęło mnie bardzo piec. Skóra trochę mnie "podszczypywała", ale nic więcej. 
Ostatnim etapem było nałożenie na twarz maści łagodzącej i kremu z wysokim filtrem (nie możemy zapomnieć o jego stosowaniu, bo przebarwienia murowane!). Efekt końcowy był nie za ciekawy. Po pierwsze: twarz była wyraźnie zaczerwieniona, a po drugie niemiłosiernie się świeciła. Wiadome było, że nałożenie podkładu jest w tej chwili pozbawione sensu, dlatego naciągnęłam kaptur,podciągnęłam komin i wyszłam DO LUDZI. Żeby było jasne, nie mam problemu z wyjściem bez makijażu po bułki, ale w tym momencie doszło również świecenie do potęgi miliard :) A ja musiałam dostać się do domu tramwajem i metrem. Na szczęście nikogo znajomego nie spotkałam i bezpiecznie dotarłam na Kabaty. 
Dzisiaj mogę wstępnie ocenić efekt zabiegu. Twarz jest dużo jaśniejsza, gładsza, świeża i promienna. Ma dużo zdrowszy koloryt. Poczekam jeszcze tylko aż znikną mi zaczerwienienia. Mam nadzieję, że kwas nie wywoła u mnie dużego wysypu, co niestety może się zdarzyć.  Na pewno jednak w najbliższym czasie będę chciała powtórzyć zabieg. Jeżeli jeszcze nie próbowałyście to zachęcam, efekt jest warty uciekania w popłochu przed znajomymi :)


Korzystałyście już z peelingu kawitacyjnego? A może nieobcy jest Wam kwas migdałowy? 


Pozdrawiam,
Karolka

wtorek, 7 lutego 2012

Szukajcie a znajdziecie :)

Co wpisać w wyszukiwarkę, by wpaść na Świat Karolki? :)






Może powinnam zmienić profil mojego bloga z kosmetycznego na erotyczny? Na podstawie statystyk widzę, że odbiorcy by się znaleźli :)


Miłego dnia,
Karolka

poniedziałek, 6 lutego 2012

Akcja Zerowanie: podsumowanie stycznia

Z tygodniowym opóźnieniem, ale jestem :) Właśnie wróciłam z 3-dniowego wypadu do Torunia, z którego przywiozłam mnóstwo pierników i zapasy energii :) 

Najwyższa zatem pora, by rozliczyć się ze styczniowego zerowania. Fakt faktem plan nie był wielkim wyzywaniem (zaledwie trzy produkty), jednak niestety przerósł moje możliwości. Zacznijmy od sukcesów, oto co zużyłam w ramach Akcji:





1. Regenerujący krem-masło do ciała, Pharmaceris.
Szerzej pisałam o nim tutaj. Dodam tylko, że doskonale sprawdził się w "doleczaniu" mojej alergii (cały czas nie wiem, co mnie uczula :(). Nie ma zapachu i fajnie nawilża skórę. Polecam wszystkim wrażliwcom :)

2. Perfumowany żel pod prysznic, Kate Moss Vintage.
Zapach przypadł mi do gustu, jednak ogólnie nie jestem fanką tego typu produktów (mam tu na myśli perfumowane balsamy, żele itd.).  Najczęściej takie specyfiki powodują u mnie różnego typu podrażnienia i wysuszają mi skórę. Tym razem niestety było podobnie. Krótko mówiąc: woda toaletowa Vintage- tak, perfumowane kosmetyki z tej linii (jak i żadnej innej)- nie. 

Trzeciego kosmetyku z mojej listy (biedronkowego żelu do stóp) nie byłam w stanie zużyć. Powód jest bardzo prosty. Ostatnia rzecz jaka jest mi potrzebna do szczęścia przy 20 stopniowych mrozach to smarowanie stóp żelem ze zdecydowanym efektem chłodzącym :) Myślę, że lepsze zastosowanie znajdę dla niego latem lub późną wiosną. Teraz postawię na treściwy krem do stóp od Lirene, by zregenerować skórę, która bardzo nie polubiła się z syberyjskimi mrozami. 


W tym miesiącu zużyłam również wiele innych kosmetyków (tak, tak, cały czas przeżywam żałobę po moim MACu:(). Zastanawiam się czy nie lepiej będzie prezentować Wam krótkie recenzje wszystkich produktów, które zużyłam w danym miesiącu. Akcja Zerowanie trochę mnie ogranicza. Oczywiście jej efekty bardzo mnie cieszą, bo moje kosmetyczne "skrytki" zostały skutecznie odblokowane :). Może przystąpię do zabawy za jakiś czas, kiedy znowu zrobię zapasy dla kolejnych pięciu pokoleń :) 



Ściskam
Karolka